Piątek. Niby dzień jak co dzień a niekoniecznie. Ta sama droga do pracy, taka sama pogoda. Weszłam do biura, włączyłam komputer, poszłam do kuchni zrobić kawę i... posłodziłam, pomieszałam... wracam do biurka. "Nie palisz" podpowiadam sobie w myślach.
Wiecie co jest najgorsze? Najgorsze jest to, że tak naprawdę zaczęłam "jarać" w lipcu. Wtedy zaczęłam pracować. Na studiach popalałam (3lata:/), ale to tak dla towarzystwa. Fakt, całe studia tak popalałam, ale w wakacje? Mogłam nie palić 3 miesiące i nawet nie myślałam za dużo o fajkach (imprezy owszem).
Zaczęłam pracować. W pracy większość pali. Rozjarałam się na maxa. Pół paczki dziennie to nie tak dużo, ale to jednak palenie.
Dzień nie był dziś dla mnie łatwy. Uwierzcie, myślałam o paleniu jak nigdy. Starałam się o tym nie myśleć, ale znalazł się o 14.00 pretekst, popsuł się fax, a ja miałam ważne dokumenty do przesłania. Zapaliłam. Przyznaje się. Mogłabym to ukryć, ale fakt, że piszę to na blogu jest dla mnie karą bo przyznaje się do swojej słabości. Jutro weekend, a ja w weekendy w ogóle nie palę! Moi rodzice nie wiedzą. Pewnie czują ode mnie smród dymu, ale może uważają, że jestem już na tyle dorosła, że powinnam decydować o sobie...
Trzymajcie kciuki!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz